05.02.2013 r. 19.20 Dzien trzynasty Delta Mekongu
Na wycieczke do Delty Mekongu mielismy wyjechac o 7.30 ale busik podjechal po nas dopiero o 8.15. Jechalismy znow w miedzynarodowym skladzie: Amerykanie, Kanadyjki i nasza czworka polski-niemiecka.
Z przerwa polgodzinna w przydroznym zajezdzie, gdzie mozna bylo polezec sobie na hamaczkach, dotarlismy po dwoch godzinach jazdy do My Tho, gdzie wsiedlismy na lodz spacerowa. Bylismy na jednej z 9 odnog Mekongu. Nie wiem, czy najwiekszej ale byla ogromna miala okolo 2 km szerokosci.
Doplynelismy do wyspy, na ktorej pokazano nam pszczolki, dano do sprobowania herbaty z miode i podgryzienia kandyzowanych slodyczy. Nastepnie polozono na stole paczke pylkow kwiatowych, jakis kremik i plynny miod w butelkach - ceny zblizone do polskich - czyli jak na tutejsze warunki, bardzo zawyzone. Gdy dolalismy sobie harbaty i odrobine miodu, pani zabrala miod mowiac, ze teraz to tylko mozemy sobie miod kupic.
Kolejnym celem byla fabryka wyrobow kokosowych. By tam dotrzec, najpier plynelismy waska rzeczka w wiekszych kajakach, w ktorych siedzialo 4 pasazerow i po jednym wioslarzu na dziobie i rufie. Nam trafil sie z przodu dziaduniu, a z tylu jego wnuczek (przynajmniej tak wygladali). Na lodziach wioslowaly takze kobiety. Rzeczka i roslinnosc wokol niej bardzo ladna. Z lodeczki przesiedlismy sie znow na wieksza lodz, ktora plynelismy nieco szersza rzeczka. Fabryka wyrobow kokosowych to manufaktura, polaczona ze sprzedaza nie tylko slodyczy, oleju czy mydla kokosowego ale takze roznych rzeczy. Ceny oleju, ktore mialy byc duze nizsze niz w Sajgonie, z racji tego, ze tu jest wyrabiany, okazaly sie wyzsze. Gdy powiedzielismy o tym, przewodnik natychmiast tlumaczyl, ze tam peno cos jest dodawane, a tu jest idealne.
Kupilismy, co kto mial kupic i zostalismy znow lodzia przetransportowani na posilek. Zasadniczo wiedzielismy, ze w cenie mamy lunch, jednak na stolach polozone byly karty, a przewodnik zaczal nas zachecac do zakupienia ryby sloniowej - tutejszego specjalu - cena jedyne 380 000 dongow (w Sajgonie jadamy zupy z miesem, makaronem, kielkami, przyprawami srednio za 40 000 dongow). Fakt ze taka ryba starczylaby na nasza czworke, jednak dla zasady nie kupilismy, zwlaszcza ze za chwile przyniesono nam obiecany i oplacony lunch - zupinka z kilkoma kawaleczkami warzyw, ryz z odpadami kurczakowymu, tj. szyjka i lopateczka (ogolnie same kosci, gdzieniegdzie miesko). Zapchalismy sie glownie ryzem i do powrotu do Sajgonu bylismy najedzeni.
To jeszcze nie byl koniec wyciagania od nas pieniedzy. Po posilku przeplynelismy do kolejne wyspeki, gdzie podano nam owoce, herbatke i urzadzono mini-koncert muzyki lokalnej, w trakcie ktorego na stolach pojawily sie koszyczki z pienadzem wewnatrz, co mialo ewidentie sugerowac, bysmy do koszyczkow cos podobnego wrzucili. Przewodnik zreszta od razu po koncercie na wszelki wypadek powiedzial, ze milo by bylo, gdybysmy jakies napiswki wrzucili do tychze koszyczkow.
To byla ostatnia atrakcja na Mekongu. Statkami wrocilismy do portu, wiedlismy do autobusu i po kilku kilometrach zatrzymalismy sie w bardzo ladny i bardzo drogim zajezdzie. Kawa dwa razy drozsza od kopi luwak (najdrozszej kawy swiata) z Hanoi.
Ogolnie wycieczka bardzo przypominala mi wyjazd organizowany przez firmy handlujace towarami zbyt drogimi do normalnej sprzedazy (za kilkanascie zlotych mozna autokarem pojechac do miejsc typu Jasna Gora czy Lichen tylko w trakcie podrozy trzeba sluchac prezentacji dotyczacej oferowanych wyrobow; zakup mile widziany). Naturalnie Mekong, jego przyroda, ktory widzielismy byl piekny, jednak czuje niedosyt, bo chcialam zobaczyc takze prawdziwe zycie Mekongu a nie tylko pokaz obrabiania turystow.
Co do moskitow, ktorych tak balismy sie - Jarek podobno zabil jednego. My nie widzielismy zadnego, przewodnik powiedzial, ze wiedza, ktoredy sie poruszac, by na nie nie trafiac. Akurat ten przewodnik bardziej przypominal naganiacza i propagandziste. Gdy zadawalo mu sie niewygodne pytania, stasznie krecil.
Zapewne wycieczki 2-3 dniowe maja znacznie wiekszy sens. Po pierwsze dla tego, ze rano mozna zobaczyc plywajace targi, po drugie dla tego, ze mozna zwiedzac ciekawe miejsca, jak chocby swiatynie, po trzecie, spanie na Mekongu tez na pewno ma swoj urok.
Warto wiedziec, co chce sie zobaczyc na wycieczkach (nie tylko na Mekong) i szukac w biurach wycieczek, ktore beda oferowaly to, co nas interesuje, ofery moga byc rozne. Wedlug nas przewodnik "Wietnam i Angkor Wat" wydawnictwa Wiedza i Zycie jest lepszy od przewodnika National Geographic, choc i z tego drugiego wiele mozna sie dowiedziec.