Geoblog.pl    raksa30    Podróże    Wietnam    Dzien piaty Mai Chau
Zwiń mapę
2013
28
sty

Dzien piaty Mai Chau

 
Wietnam
Wietnam, Mai Chau
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 11831 km
 


28.01.2013 9.40

Zapomnialam napisac, ze w hotelu winda ma tabliczke z informajca, ze jest dla 7 osob (do 450 kg), my we dwojke z plecakami mielismy problem, by sie zmiescic.
W Hanoi jest 7 mln mieszkancow i tylez motorkow, wszyscy zwracaja uwage na siebie, trabiac. W Sajgonie jest 10 mln mieszkancow i tyle samo motorkow - juz jestem przerazona. Do Sajgonu dojedziemy za 2 dni.

Zatrzymalismy sie na przystanku w drodze do Mai Chau. Nie jest to tak luksusowe miejsce, jak w drodze do Ha Long ale i tak nastawione na turystow. Kawa robiona w taki sposob, ze najpierw wlewaja do szklaneczki esencje, potem dolewaja wody. Mleko maja tylko slodkie skondensowane. W innych miejscach, zamawiajac kawe z mlekiem, warto sie upewnic, ze nie dostanie sie kawy wlasnie ze slodkim skondensowanym mlekiem (dotyczy to takze capuccino)
Na polkach oprocz ciasteczek sloki z wezowka, tj. z alkoholem, w ktorym jest umieszczona kobra, lub inny waz. W niektorych sa skorpiony.Do Europy nie wolno takich rzeczy wwozic.

Do Mai Chau jedzie sie cztery godziny. Na godzine przed koncem podrozy mielismy jeszcze jedna przerwe na przeleczy. Staly tam straganiki z owocami, warzywami, roslinkami, malymi wietnamskimi swinkami w klatkach. Zakupilismy przekaske - ryz w bambusie. Pani odciela maczeta gore ze swoistym korkiem z lisci i odrywala po paseczku boki bambusowe. Ukazal sie ryz zwiniety w rulonik chyba w papier ryzowy. Przypuszczam, ze ryz najpier byl gotowany, potem zwiniety w papier ryzowy, calosc wcisnieta do bambusa i poddana pieczeniu nad ogniem - niektore bambusy byly lekko przypalone.
Pani wystwila w miseczce jakas przyprawe. Odrywalismy po kawalku ryzowego rulonika, ktory byl bardzo scisly i maczalismy w przyprawie, ktora bardzo mi smakowala ale nie mam pojecia, co to bylo. Przyprawa tak mi smakowala, ze sporo jej bralam, co widzac pani zaczela sie smiac i cos powiedziala do innej pani. Jarek stwierdzil, ze na pewno miedzy soba smialy sie, ze dostane biegunki po tej przyprawie. Jak na razie nie dostalam :-)

Mai Chau to wioska, w ktorej domy budowane sa na palach. Pale stanowia ochrone przed woda w porze deszczowej, dzikimi zwierzetami, a latem zapewniaja przewiewnosc.
Mieszkancy to Tajowie, ktorzy roznia sie nieco wygladem od Wietnamczykow. Dom, w ktorym bylismy, mial dwa pomieszczenia. Jedno duze, drugie mniejsze. W obu bylo palenisko. Zima kuchnia jest w duzym - glownym - pomieszczeniu, latem w drugim, by sypialni dodatkowo nie dogrzewac, bo i tak jest wystarczajaco goraco.
Podloga zrobiona jest z bambusa rozcietego wzdluz na pol i pocietego w paseczki. Takie bambusowe listeczki kladzione sa na drewnianych legarach. Dziwnie chodzi sie po podlodze stale uginajacej sie i do tego z tak cieniutkich listewek. Podobno w tym domu odbywaja sie nawet tance, w ktorych uczestniczy 50 osob. Na pewno nie sa to Europejczycy ani tym bardziej Amerykanie z USA, ale i tak trudno mi sobie to wyobrazic.

Wioska ewidentnie zyje z turystow. Na dzien dobry mielismy pokaz produkcji szala. Pani usiadla przy krosnie i utkala przy nas ze dwa centymetry szala w kratke. Jeden szal z bardziej skomplikowanym wzorem robiony jest 7-10 dni. W wiosce szali jest mnostwo, troche koszul, wielobarwnych spodniczek i roznych recznie robionych gadzetwo. Najbardziej kolorowe spodniczki pochodza z rejonu Sa Pa, z ktorym Mai Chau konkuruje w walce o turystow. Warto przejsc po kilku, by miec swiadomosc cen, jezeli planuje sie zakup. Najtansze szale byly po 60 000 dongow, najdrozsze po 120 000 dongow. Targowanie wskazane.

Zaraz po przyjezdzie mielismy obiad, po ktorym wybralismy sie na 1,5 godzinna wycieczke rowerowa po okolicy. Jechalismy wzdluz pol ryzowych i przez wioske, ktora jest calkiem spora, na oko kilkadziesiat do 100 domow. Niemal w kazdym cos sprzedaja. Wieksza czesc drogi przebylismy po betonowej, idealnie rowniutkiej i bez dziur drodze.

Mai Chau lezy w dolinie otoczonej zielonymi gorami - jutro mamy sie po nich wspinac. Widoki sa bardzo malownicze. Poniewaz jest zimno, ryzowe pola sa jeszcze puste. Mysle, ze za miesiac, dwa bedzie tu jeszcze piekniej i duzo bardziej cieplo. Poniewaz wszedzie jest woda, a las w gorach to zwyczajna dzungla, bedzie tez sporo komarow.

My wzielismy wycieczke na 2 dni, Jarek z Ewelina na 1, wiec po zaledwie 3 godzinach pobytu w Mai Chau wracali do Hanoi (w busie spedzili w sumie 8 godzin).

Przy kolacji poznalismy przmile starsze Australijki - Genewiew i Ivon (mialam deja vu jakbym je juz kiedys znala, zwlaszcza Genewiew). Powiedzialy, ze chcialy do Wietnamu przyjechac, majac 20 lat. Nie udalo sie wtedy, wiec teraz, majac przeszlo 60 realizuja marzenie mlodosci. Genewiew zafundowala wino i op.owiadala, jakie miasta Polski zwiedzila.

Obok nas siedziala grupa 4 starszych Niemcow.


Po kolacji mielismy czesc artystyczna - zespol, ktory w strojach ludowych prezentowal tance Tajow i M.... z rejonu Sa Pa. Na koniec wspolnie z artystami uczestnuczylismy w 3 tancach:
1. w rytm uderzen bambusowych dragow przeskakiwalismy miedzy laczacymi sie tyczkami,
2. chodzilismy w kolo a to klaszczac w dlonie, a to uderzejac w plecy osobe przed nami, trzy.
3. trzymajac sie za rece, kolysalismy nimi i robilismy cos w rodzaju "baloniku moj malutki" do slow melodyjnej i wpadajacej w ucho piosenki - Wietnam Cho Chi Min (ewidentnie komunistyczna propaganda)
A juz zupelnie na sam koniec postawiono na srodku sceny sagan z wystajacymi z niego cienkimi bambusami (takie dlugasnie slomki do picia) przez ktore probowalismy ryzowego napoju lekko sfermentowanego. Smak niespecjalny.

Dostal nam sie bungalow. Normalnie mielismy spac w prywatnym domu, na podlodze bambusowej przykrytej chodniczkiem. Poniewaz jest malo turystow, dostal nam sie wyzszy standart. Bungalow jest udoskonalona wersja szalasu - zrobiony z bambusowych patykow, na podlodze sa deski, tylko przed wejsciem jest bambusowa podloga. W jednym rogu, pokoju za bambusowa scianka, zrobiono lazienke z kafelkami na podlodze, muszla, umywalka i prysznicem, z ktorego leci ciepla woda. W srodkowej czesci pokoju pod sciana ustawione jest lozko - na bambusowej ramie znajduje sie gruby materac. Spimy pod koldra i grubym kocem, poniewaz de facto spimy na dworze, a cieplo na pewno nie jest (najchetniej spalabym w ubraniu ale mi glupio, bo posciel jest czysciutka, a koldra i koc grube). Tyle dobrze, ze nic nie bedzie nam brzeczec, no moze jakis swierszowaty w oddali. Na wszelki wypadek spimy pod moskitiera.

Teraz jest po 21, pisze lezac pod koldra, ale marzna mi rece, wiec na dzis koncze. W centrum wioski widzialam przy jednym budynku napis - Only Mai Chau Wi Fi - watpie jednak czy uda nam sie tam jutro podlaczyc do internetu, by umiescic wpis, wiec zapewne dopiero w nocy, po powrocie do hotelu w Hanoi to zrobimy.

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (6)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (3)
DODAJ KOMENTARZ
Gość
Gość - 2013-01-29 17:15
Śliczny Wietnam:) Podróż musi być bardo interesująca. Naprawdę coś innego. Tylko pozazdrościć :)
NA PRAWDĘ ŚWIETNE!
 
Anonimowy
Anonimowy - 2013-01-30 12:28
Bardzo Malownicze krajobrazy. Szczególnie trzeba zwrócić uwagę na wspaniałą zieleń,której soczystość jeszcze bardziej podkreśla piękno krajobrazu.
 
Alina
Alina - 2013-01-30 12:32
Zdjęcia są niesamowite widać,że ktoś ma talent fotograficzny.
 
 
raksa30

Ania i Leszek
zwiedzili 1.5% świata (3 państwa)
Zasoby: 33 wpisy33 16 komentarzy16 437 zdjęć437 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
12.02.2014 - 26.02.2014
 
 
23.01.2013 - 06.02.2013