30.01.2013 - 31.02. 2013 r. Mui Ne
31.01.2013 Mui Ne
Faktycznie rano był odpływ i pojawiła się piaszczysta plaza idealna, by się nie przegrzać. Kladąc się na ręczniczku położonym na piasku, masz zapewnione chłodzenie falami. Innymi słowy - plaza ma ok 2 m i dostępna jest do ok 12, przy czym od 11 już jest przypływ.
Rano kolejny szok a nawet dwa. Z recepcji usiłowaliśmy odzyskać nasze paszporty (Dzień wcześniej też mieliśmy problemy, gdy pragnąc wyjść na miasto, chcieliśmy zabrać paszporty, nie bardzo chciano nam je oddać. Udało się po obietnicy, ze po powrocie zostawimy na noc. Tłumaczono nam, ze rano jakaś kontrola, coś muszą nam spisać...) Pani stwierdziła, że jeszcze nie spisała potrzebnych rzeczy. Ponieważ nie ustępowaliśmy i zaoferowaliśmy pomoc przy spisywaniu danych z paszportu, nie miała wyjścia - musiała nam je oddać. (później i tak przyszła inna, by coś jeszcze spisać).
Poszliśmy do biura podróży, by zarezerwować wycieczki, a tam okazało się, ze pani karmi piersią 4 miesięczne dziecko, które jest z nią w tym biurze 24 godziny na dobę (gdy przyszliśmy odstawiła dziecko od piersi, położyła je w hamaczku i zwinęła materac spod biurka, przy którym nas przyjmowała.
Następnie troszkę popluskaliśmy się w wodzie i poszliśmy wzdłuż plaży. Plaża jest bardzo długa ale i bardzo cienka. W trakcie, gdy szliśmy, zaczął się przypływa i plaża stawała się jeszcze cieńsza, wiec wracać nią już nie mogliśmy.
Ponieważ na 14.00 mieliśmy zamówioną wycieczkę jeepem, na czerwone wydmy, pustynie i zachód słońca na czerwonych wydmach, poszliśmy na obiad, podczas którego pierwszy raz w życiu jadłam krokodyla. Mięsko lepsze niż wieprzowina, nieco gumowe ale nie wchodzi miedzy zęby jak wołowina. Ogólnie, całkiem niezłe.
Wycieczka jeepem dostarczyła niezapomnianych wrażeń. Najpierw zawieziono nas do strumyczka z czerwonym piaskiem płynącego miedzy skarpami z czerwonego piaskowca. Zgrzytem było to, że kierowca dowiózł nas do jakiegoś obskurnego miejsca, powiedział macie 40 min., idźcie tam i zostawił nas. Nie wiedzieliśmy po co i którędy mamy iść. Szliśmy wśród obrzydliwego smrodu i jeszcze bardziej obskurnymi opłotkami przed siebie. Doszliśmy do miejsca, gdzie była informacja - trzymaj swoje buty lub zostaw je za opłatą tu. Wzięliśmy więc sandałki w garść i poszliśmy po dnie strumyczka. Okazało się, że znaleźliśmy się w bajkowej dolinie, wśród wysokich skarp z czerwonego piaskowca, z którego wypływały jeszcze mniejsze strumyczki. Strumyk główny był już nagrzany, a te mniejsze jeszcze chłodny. Po drodze był bar, w którym można było kupić kokos z mleczkiem w środku i ze słomką. Świeże mleczko kokosowe to woda bardzo lekko zabarwiona smakiem kokosa. Ważne, że chłodne ale nie na tyle, by zaszkodzić gardłu i odświeżające.
Kolejnym etapem po szaleńczej jeździe jeepem i tankowaniu (ku naszemu zdziwieniu stwierdziliśmy, że paliwo wcale nie jest aż takie tanie - 1 litr kosztuje 1$) była pustynia. No i ona robiła wrażenie! Trudno jest opisać uczucie, jakie towarzyszy chodzeniu po wydmach pustyni. Najpierw było mi przykro, że w idealnie równej płaszczyźnie zostawiam, wyglądające jak rany, niemal jak brutalny gwałt na naturze, ślady. Zauważyłam jednak, że pustynia bardzo szybko zaciera ślady jakiejkolwiek ingerencji.
Sporym zgrzytem są w tym miejscu quady. Za 20 min jazdy trzeba zapłacić 15$. Na wydmach jest się w sumie ok 1 godziny. Marsz przez pustynie to fantastyczny peeling dla stóp, choć i ogromny wysiłek. Moje stopy od spodu tak spuchły, że ledwo chodzę. Patrząc na te pustynne wydmy, naturalnym odruchem jest próba kontemplacji. Niestety quady, na których jeżdżą młodociani sprzedawcy (większość nie był pełnoletnia) robią taki hałas, że trudno się skupić. Jeżeli jazdy quadem nie zostaną zabronione, dość szybko Wietnamczycy stracą malownicza atrakcje.
Ostatnim punktem wycieczki był zachód słońca na czerwonych wydmach. Na pewno warto to zobaczyć. My wybraliśmy wycieczkę z zachodem słońca od 14 – 18.30; można jeszcze wziąć wschód słońca o 4.30.- 9.00. Wydaje się, ze lepsza jest wycieczka z zachodem, bo jazda jeepem wiąże się z dużym przeciągiem, a wydmy już popołudniu robią mniej ciepłe, więc rano może być chłodnawo, nawet zimno.
Wieczorem w restauracji przeżyłam horror. Rosjanie zamówili sobie węża. Nie jest to zwykłe danie. Mężczyzna z restauracji przyniósł owiniętego wokół ręki węża i zaczął się show. Wokół stolika, przy którym i on stał i na którym miał buteleczkę wódki, 3 szklaneczki i nożyczki zebrali się wszyscy goście. Niemal czułam strach węża. Mężczyzna najpierw nalał do szklaneczek wódkę, potem wziął nożyczki o zaczął odcinać nimi głowę węża, a ja niemal słyszałam krzyk tego węża. Potem Wycisnął z węża krew prosto do szklaneczek z wódka, a następnie poprosił stojącego przy nim chłopca, by przytrzymał ogon węża, ten nie chciał. Ja wzięłam i czułam jak ciało nadal się napina. Mężczyzna rozciął węża, wyciągnął z niego serce, które położone na talerzyku cały czas biło. Z rękami umazanymi krwią, wróciłam do stolika i nie mogłam opanować płaczu. było to chyba najbardziej przykre z moich doznań - mordowanie dla zabawy. Dlaczego w tym uczestniczyłam, dlaczego trzymałam go przy rozcinaniu? - by być przy nim w jego ostatnich chwilach. Nie jest to doświadczenie, które polecałabym komukolwiek.