W Hanoi dziewczyny niesamowicie szybko nauczyly sie przechodzic przez ulice I zaakceptowaly trabienie. Kiedy dotarlo do nich, ze trabienie tu oznacza – uwazaj jestem tu – a nie tak jak w Polsce – co ty k… roobisz??!! Zaczely poruszac sie bezstesowo.
Sprobowaly najlepszej na swiecie kawy – duza ilosc skondensowanego, slodkiego mleka zalatwila wszystko. Ja delektowalam sie jej smakiem.
Po chodzeniu po starym miesice I odganianiu sie od riksz dotarlismy do targowiska. Po wszystkich kolorach swiata stworzonych przez owoce, warzywa, przyprawy I suszone ryby dotarlismy na targowisko, gdzie byly codenka wspolczesnej techniki. Dziewczyny oszalaly na widok iphonow. Kazda z nich miala swoj budze, ktorym musialy gospodarowac. Olga zdecydowala sie na tanszego iphona 4, Agata chciala drozsza 5.
Pierwsza sprzedawczyni podala cene 2 000 000 dongow zostala spalona na dzien dobry pytaniem – czy to jest oryginalny Iphon? Przy nastepnej wiedzialy, ze takuich pytan nie wolno tu zadawac I za dwa telephony z diwma oprawkami zaplacily po targowaniu 110 dolarow –czyli ok 2 000 000 dongow.
Pozniej zaliczylysmy juz bez Leszka Francuska Dzielnice I Swiatynie Literatury. W sumie jakies 5-7 km zrobilysmy na piechote.